Ilu z Was mówiło sobie, tak gdzieś od 27 grudnia (bo wcześniej wiadomo- Święta), że nowy rok to nowa (nowy) ja? Ilu z Was składało sobie postanowienia, planowało kolejne wyzwania, próby kolejnych przedsięwzięć? Od razu powiem, że ja nie próbowałem, jakoś nie miałem nastroju. Ale jeśli Wy próbowaliście, to super, kibicuję Wam z całego serca.

Ale dziś chciałem napisać o czymś trochę innym, poniekąd o mojej pracy. Jak może już się domyśliliście z moich poprzednich tekstów, pracuję z dziećmi. I to nie z byle jakimi dziećmi. Tak naprawdę nie ma „byle jakich” dzieci, ale te, z którymi ja pracuję, są naprawdę wyjątkowe. Gwarantuję, że takich możecie nie spotkać przez całe życie. Bo kto kiedyś spotkał 15-letniego chłopca, który musi skupić się, by w trakcie wbijania młotkiem drewnianych słupków w zabawce nie przewrócić się? Kto spotkał 14-letnią dziewczynkę, która słowo „tata” mówi po jednej literze? Kto miał przyjemność rozmawiać przez godzinę z 6-letnią autystką, której echolalia powoduje, że nagle w trakcie rozmowy zaczyna powtarzać zdania usłyszane w ciągu całego dnia?

Jeśli ktoś z Was miał taką możliwość, bardzo się cieszę. Cieszy mnie to dlatego, że mając okazję poznać takich ludzi, uczymy się niesamowicie ważnych rzeczy. Nie mówię tu o tym, jak z takimi dzieciakami ćwiczyć, bo nie jest to w mojej pracy najważniejsze. Zastanówcie się teraz chwilę nad tym, jak może wyglądać świat takiej osoby. Wyobraźcie sobie, że odkąd się urodziliście, nigdy nie mogliście pobiegać z tatą, samodzielnie pójść do łazienki, spotkać się samemu z kolegami. Nie jesteście w stanie nazwać większości rzeczy, jakie widzicie dookoła. Jasne, jeśli mój pacjent jest niepełnosprawny intelektualnie, to część z tych problemów jest mu całkowicie obojętna. Ale na pewno nie wszystkie. Udało się Wam choć trochę wczuć w tę rolę? Mnie zawsze to doprowadza do głębokiego wzruszenia. Nawet nie dlatego, że oni mają tak ciężko (a ich rodzice to już w ogóle), ale dlatego, że wtedy czuję ile ja mam SZCZĘŚCIA, że urodziłem się zdrowy. Ile wspaniałych rzeczy mogę robić jako zdrowy człowiek, na ile wszechstronnych sposobów poznawać świat. I dzięki tym moim pacjentom, leżącym, siedzącym, nieumiejącym stać, klaskać czy układać Lego, jestem nieskończenie wdzięczny za to, co mam.

Może dlatego też chcę pomóc tym dzieciakom i ich rodzicom w brzemieniu, które noszą do końca życia. Żeby choć trochę oddać im tej radości i szczęścia, które jest moim codziennym udziałem. I jak z nimi ćwiczę ten rok czy dłużej, to często świadomie troszeczkę obniżam wymagania ćwiczenia, żeby zrobić coś, co da dzieciakowi większą radość. Bo skoro już u mnie jest i ma do mnie zaufanie, to muszę zadbać by ono nie zniknęło. W życiu wypełnionym ciągłymi napomnieniem rodziców, którzy  walczą o każdy milimetr postępu ważne jest, by był ktoś, kto inaczej do tego podejdzie. Nie jestem tym, który uzdrowi te dzieci, czy radykalnie poprawi jakość ich życia, to nie magia. Ale mogę być tym, który będzie promykiem radości w monotonii życia na wózku. Godzina wspólnego wygłupiania się, gdy dziecko nawet nie czuje, że ćwiczy jest super. A gdy przy okazji dziecko może ze mną porozmawiać i pozwolić mi wejść w swój świat to jestem więcej niż zadowolony. To dla mnie najlepsza nagroda.

Dlatego i Wy dziękujcie codziennie za to, co macie. A jeśli jakieś postanowienie się nie uda, to za to też podziękujcie. Bo mogliście chociaż spróbować. ☺

Jędrzej Skawina - ZnanyLekarz.pl

BLOG