Dzień dobry, miło znowu się z Państwem spotkać tutaj. Chciałem, nawet miałem już jakoś poukładany w głowie felietonik nt. komunikacji, ale bieżące wydarzenia zmieniły moje plany. Od kilku dni (od 15.02) mój dziadek jest w szpitalu. Zaraził się od któregoś z członków rodziny i aktualnie dostaje silne antybiotyki, by się wyleczył. Ma już 98 lat, ale to chyba jego pierwszy taki pobyt. Z jednej strony martwię się o niego, ale z drugiej strony trochę trudno się martwić o 98-latka, który potrafi Ci boleśnie ścisnąć dłoń. Przyznacie chyba, że nie jest to częste w tej grupie wiekowej. Mam nadzieję, że za kilka dni już wróci do domu.

Miałem w związku z tym przyjemność pojawić się kilkukrotnie na oddziale dziadka jako jego prywatny fizjoterapeuta. Chciałem więc podzielić się z Wami kilkoma spostrzeżeniami, jakie mi wpadły w oko.

Przepełniony oddział szpitalny.

Po pierwsze, w zimie oddziały internistyczne zwykle są przepełnione, bo choroby płuc, grypa itp. Dziadek leży więc na korytarzu. Na szczęście większość czasu śpi, wobec czego niezbyt mu to przeszkadza. Jednak zastanawiam się, czy jest możliwe, by jakieś ruchome kotary postawić przy takich łóżkach, bo znacząco poprawiłoby to komfort psychiczny pacjentów.

Odwiedziny w szpitalu.

Po drugie, odwiedziny. Nie każdy chory ma rodzinę, która się o niego troszczy. To smutne, bo przecież gdy oni byli w sile wieku, zajmowali się tymi, którzy teraz ich ignorują. Nie mówię tu oczywiście o sytuacjach, gdy nie ma rodziny. Mój dziadek ma cztery córki, troje wnuków (w tym mnie) i jednego zięcia. Codziennie dziadek jest odwiedzany trzy razy. Z punktu widzenia fizjologicznego jest to konieczne, bo dziadek sam nie zje obiadu, a na pewno nie tak dużo, jak powinien. Sam też nie wie, że powinien ćwiczyć ani jak to robić. Jednak akurat on ma również już słabą pamięć, więc nie pamięta, kto kiedy przychodzi. Ale spotkałem już sporo pacjentów całkowicie świadomych i z dobrą pamięcią. Pomyślcie teraz, czy jak jesteście chorzy, to czy coś robicie. Robicie, prawda? A to książka, a to film, a to telefon do kogoś itp. A taki chory, nieodwiedzany przez nikogo, nie robi NIC. Dosłownie NIC. I to jest jego największa tragedia. Tragedia chorego, jego rodziny, systemu zdrowia i całego społeczeństwa. Człowiek samotny ma też 0% chęci by zdrowieć. Bo po co, jak nikogo to nie obchodzi. Dlatego chorych trzeba odwiedzać. Nawet, jeśli jedyne, co zrobicie, to opowiecie o pogodzie czy wczorajszym obiedzie. Ten człowiek w szpitalu nie robi NIC, więc dla niego wszystko to, co jest poza murami jest szalenie ciekawe.

Szpitalne jedzenie gorsze niż w więzieniu.

Po trzecie, odżywienie. Pewnie już słyszeliście coś o karmieniu w szpitalach. Mogę potwierdzić, jest gorsze, niż w więzieniu. Pacjent dostaje niskiej jakości jedzenie, mało urozmaicone i małe objętościowo. Limit kalorii, który szpital musi wyrobić, zapycha się margaryną lub tłustymi dodatkami do obiadów. Brzmi to tragikomicznie, żeby tym, którzy wyjątkowo potrzebują dobrej diety, skąpić na jedzeniu. Na moich obozach harcerskich, gdzie stawka żywieniowa wynosiła czasami po 5-6 złotych na osobę na dzień, jadaliśmy lepiej i więcej. Więc tu pojawia się kolejna rola rodziny, żeby zapewnić choremu dobre jedzenie. Bo w szpitalu posiłki są trzy, o 8-9 śniadanie, o 13-14 obiad i o 17-18 kolacja. I to zarówno na oddziale położniczym (gdzie są zdrowe, tylko zmęczone porodem kobiety) jak i na neurologii (gdzie leżą osoby po udarach, częściowo sparaliżowane) czy internie (miks wszystkiego). A przecież każdy słyszał o zasadzie pięciu posiłków, o dużym śniadaniu i zbilansowanej diecie. Jeśli sami nie wiecie, w jaki sposób uzupełnić dietę chorego to umówcie się z dietetykiem albo szukajcie w Internecie. Jest pełno wiedzy na portalach o podobnej tematyce.

Bycie razem najważniejsze.

 

Po czwarte, bycie razem. To najmniej przyjemne dla nas. Bo nigdy nie wiemy na 100%, czy pacjent wyjdzie ze szpitala. Nawet głupie złamanie nogi może skończyć się zakażeniem ogólnoustrojowym lub zakrzepem. Nie jest to bynajmniej pesymizm, tylko realizm. Bo czy chcecie do końca życia wyrzucać sobie, że w te najważniejsze dni nie byliście razem?

Podsumowując, można stwierdzić bez wahania, że rodzina pełni dla pacjenta równorzędną, a czasami nawet większą rolę w powrocie do zdrowia, niż medycyna (której nie zamierzam nic ujmować). Także przełamać wstyd, lęk lub lenistwo i do chorych!

Jędrzej Skawina - ZnanyLekarz.pl

BLOG